Poznawanie historii to chyba najbezpieczniejszy sposób uprawiania polityki. To znaczy jeśli ktoś to lubi – a jest co polubić. W grę wchodzi wielka światowa polityka mocarstw, które często już nie istnieją. Możemy spróbować wdać się w dyskusję z historycznymi postaciami i przekonać się, czy mielibyśmy rację. Zwłaszcza, jeśli historia jest dobrze podana.
Od czasu do czasu warto spędzić niedzielne popołudnie w trochę bardziej... budujący sposób. Przy redakcyjnym stoliku pojawiło się więc dwóch kopaczy i jeden budowlaniec. Postanowiliśmy zmierzyć się z przedpostnymi kaloriami i wziąć się za robotę. Cegły poszły w ruch...
Kiedy siadam do lektury kolejnej biografii zawsze muszę odgonić parę myśli. Odkąd pamiętam towarzyszą mi one w takich sytuacjach. Pierwsza zawsze dotyczy zazdrości – wobec autora, że miał szczęście i wiedzę, by pisać o danej postaci; oraz wobec samego bohatera – czy przypadkiem nie zazdroszczę mu jego sławy i doświadczenia. Potem przychodzi ta myśl, że ja się przecież tak normalnie nazywam... kim mógłbym być... przecież nie Iggim Popem...
Nie sądziłem, że kiedyś to napiszę. A w szczególności – nie przypuszczałem, że będzie to się odnosiło do książki, której autorem jest Terry Pratchett. Ale muszę to powiedzieć – Długa Wojna jest beznadziejna.
W przykominkowej redakcji pojawiła się ostatnio mała i niepozornie wyglądająca puszka. Otworzyliśmy ją i na jakiś czas zniknęliśmy. Dopiero pod wieczór okazało się, że na okrągło graliśmy w karty. Nie takie najzwyczajniejsze karty, ale takie całkiem nienajzwyczajniejsze.
Raz na jakiś czas zbieramy się w redakcji w niedziele i, zupełnie przekornie, nie czytamy. Staramy się za to zająć szare komórki czymś innym. Kiedy pogoda nie zachęca do spacerów i gier plenerowych, stawiamy na planszówki. Nie inaczej było w ten weekend, a na stole pojawił się Augustus.
Sięgnąłem po Talię... i stwierdziłem – nie bez zaskoczenia – że uwielbiam takie książki. Pozwalają one niemal dotknąć historii, ale nie tylko takiej podręcznikowej... chodzi o tę, która otacza nas codziennie i krzyczy do nas z nazw ulic, z wierszy, czytanek, a czasem również z „wykształciuchowatych” odniesień prasowych publicystów...
Wydawnictwo Albatros zachęca do sięgnięcia po książkę Czarna lista, która ma być swego rodzaju powrotem Forsytha – autora „Kobry” i „Dnia Szakala”. Jak mu się to udało? Muszę przyznać, że fakt, iż mamy tu do czynienia z nazwiskiem znanym już od kilkudziesięciu lat przysparza zarówno ułatwień jak i kłopotów związanych z oceną książki.
Na początek małe wyznanie. Praktycznie niemożliwe jest dla mnie, by pisać o Pratchetcie w sposób zdecydowanie obiektywny. Tego się nie da zrobić... Ale przecież Wy już o tym wiecie. A dziś mam do tego okazję opowiedzieć Wam o Pratchettowym półkowniku.
Czy byliście ostatnio w Łazienkach? A może bywacie tam często i wiecie o nich wszystko? Może jednak macie za daleko? A kiedy ostatnio spotkaliście tam króla?
Dzięki wydawnictwu Egmont możecie nadrobić tę ostatnią zaległość. Przy okazji wcielicie się w postać artysty, który bardzo chciałby okazać swoje dzieło władcy.