HIM – Tears on tape

Minęło już kilka lat od ostatniego albumu tej grupy. Minęło chyba jeszcze więcej, od chwili gdy słuchałem ich inaczej niż przypadkowo. Teraz pojawiła się szansa by nadrobić trochę zaległości. Zastanawiałem się tylko, czy HIM dogoni moje wspomnienie o tym zespole.

okładka płyty

Chyba najlepiej będzie nie owijać w bawełnę i powiedzieć wprost, że jednak trochę rozczarowałem. Z tego co pamiętam z poprzednich albumów zespół zawsze – mniej więcej – trzymał poziom. Zazwyczaj był to dobry HIMowy poziom. A jednak na każdym albumie zamieszczony był jakiś utwór na miarę hitu. Coś co zostawało w uchu, nawet gdy radiostacje przestawały już się interesować Ville i jego kolegami. Często był to utwór który przebijał się nawet przez uporczywe poniedziałkowe myśli. Na tej płycie zdecydowanie brakuje mi takiego hitu. Owszem są utwory, które radia będą grały częściej niż inne piosenki, ale... nie ma tu nic, coby pozostało w uchu na dłużej.

Nie znaczy to jednak, że chcę zupełnie potępić cały album. Cała płyta jest całkiem przystępna. Odczuwalne jest większe doświadczenie zespołu, nawet w partiach, gdzie chyba raczej eksperymentują z pewnymi rozwiązaniami. Tak naprawdę jedyne dwie rzeczy, których tu brak, to wspomniany już hit, i – po całości – brak świeżości i zaskoczenia, którego doświadczało się słuchając głosu Ville po raz pierwszy.

Z drugiej strony – tylko dlatego, że ja sam spodziewałem się czegoś więcej, nie znaczy, że mogę zignorować inne walory tego albumu. A jest to płyta równa – tu HIM się zmienił. I bardzo dobrze. Przynajmniej według przykominkowych założeń, bo gdy weźmiemy do ręki książkę i będziemy czytać, to potencjalne zmiany w jakości utworów nie będą nas irytować. Tylko co poczytać? W użyciu były ostatnio biografie i książki historyczne, ale te z miejsca odradzam. Niemała doza energii i – jakby nie patrzeć – romantycznych treści kieruje myśli raczej w stronę trochę lżejszych tytułów. Być może warto wrócić jeszcze raz do serii „Kronika Obdarzonych” - tym razem do dalszych części – w których wątek chaotyczny jest trochę bardziej rozwinięty, a zmiany tempa na płycie doskonale się wkomponowują w historię.

Być może muzykom nie będzie zależało akurat na takim komplemencie, ale wydaje mi się, że to również bardzo dobra płyta do puszczania „w tle”, kiedy musimy coś zrobić w domu, albo sobie po prostu odpocząć.

Przy tej płycie najmilej czytać:
Istoty Chaosu

Kamil Świątkowski

Płytę mogliśmy odsłuchać, dzięki: Merlin.pl